niedziela, 4 listopada 2012

04. Niewidzialna dla tych, którzy nie potrafią patrzeć.

   Ludzie zdawali się jej nie zauważać. Mijali ją nie zaszczycając jej drobnej postaci choćby przelotnym spojrzeniem. Całkowicie pochłonięci przez codzienność, zagubieni w rutynie, ślepi i głosi… Była dla nich niewidzialna i bardzo jej to odpowiadało.
   Szła przed siebie wolnym krokiem. Noga za nogą… W zamyśleniu wodziła dłonią po ścianach budynków, szybach sklepowych wystaw… Podążała do tylko sobie znanego miejsca z każdym krokiem odczuwając narastając niepokój… lęk.
   A jeżeli nie zastanie GO tam? Co wtedy?
   Miała nadzieję, że na miejscu otrzyma odpowiedzi na swoje pytania. Albo, że przynajmniej dadzą jej jakąś wskazówkę, wskażą dalszą drogę.
   Nie podda się. Odnajdzie GO… Znów będą razem.
   Uśmiechnęła się smutno zatrzymując się przy wyjątkowo brzydkiej wystawie sklepowej. Manekiny ubrane w stare, niemodne stroje wyglądał śmiesznie w porównaniu z tymi zachęcającymi klientów do wejścia do innych sklepów odzieżowych.
   -Izba przyjęć, informacja. –powiedziała cicho, a jeden z manekinów poruszył głową i jednym palcem. Po chwili wahania przeszła przeszła przez szybę…
   …Izba przyjęć świętego Munga była wypełniona czarodziejami, którzy czekając na swoją kolej, siedzieli na krzesłach ustawionych pod ścianą. Co jakiś czas, przez korytarz przechodził magomedyk ubrany w biały uniform, a jeden pacjentów wstawał licząc, że się nim zajmą, i po chwili siadał z powrotem z niezbyt zadowoloną miną. Starała się nie patrzeć na ludzi. Wiedziała, że mogą różnie zinterpretować jej zainteresowanie.
   Rozejrzała się wokoło w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłaby zdobyć odpowiedzi na swoje pytania. Nie było to trudne. Wielki napis INFORMACJA, podpowiedział jej dokąd ma się udać.
   Podobnie jak mogole na ulicy, tak i tutejsi czarodzieje, nie zwrócili na nią uwagi. Lawirując między ludźmi w białych fartuchach i dziwnymi interesantami, dotarła wreszcie do celu. Olbrzymia lada sięgała jej do nosa, dlatego też wspięła się na palce. Miała nadzieję, że kilka centymetrów więcej pozwoli jej zwrócić na siebie uwagę pielęgniarki, która powolnym ruchem przewracała stosy papierów i uzupełniała dane na pojedynczych kartach.  
    -Przepraszam, szukam Harry’ego Pottera.  –starała się żeby jej głos brzmiał pewnie i doniośle. Mówiąc zakołysała się lekko i upadłaby, gdyby w ostatniej chwili nie przytrzymała się krawędzi blatu.
   -Kiedy pacjent do nas trafił? –zapytała kobieta nie spojrzawszy na nią.
   -W tym problem, że nie wiem czy jest pacjentem. Chciałabym się właśnie tego dowiedzieć.–mówiła niezrażona zachowaniem pielęgniarki. Kobieta westchnęła zirytowana i postawiła przed sobą inną stertę papierów.
   -Przewidywany termin w którym do nas trafił? –zapytała zapisując coś na kartce.
   -Ostatni tydzień  lub dwa. –przerzuciła część dokumentów na nową kupę i zaczęła przeglądać stertę.
   -Harry’ego Pottera u nas nie ma. –powiedziała po dłuższej chwili i powróciła do przerwanego zajęcia.  Dziewczyna westchnęła cicho starając się zachować spokój.
   -Czy mogłaby mi pani doradzić, co mogłabym zrobić żeby go odnaleźć? –zapytała mając nadzieję, że przynajmniej dostanie jakąś wskazówkę odnośnie tego, co ma robić dalej.
   -Proszę udać się do Ministerstwa Magii do Departamentu do Spraw Zaginionych. –mruknęła nie podnosząc głowy.
   -Dziękuję…-opuściła się na pięty zadowolona, że jej wizyta w tym miejscu nie okazała się całkowicie bezowocna.

   -Mówiłem że tak będzie! Albusie, natychmiast zabierz stąd tego dzieciaka. Już są z nim same kłopoty!
   -Dość, Alastorze. Chłopiec zostaje. –powiedział stanowczo dyrektor Hogwartu. Ułożył czarnowłosego młodzieńca na kuchennej podłodze. Wolał nie robić niczego więcej. Nie chciał narazić się na gniew szkolnej pielęgniarki, która zapewne i tak będzie na nich zła za doprowadzenie go do takiego stanu.
   -Co tu się stało?! –usłyszał za sobą cichy okrzyk i jak najszybciej odsunął się robiąc jej miejsce. Kobieta w białym fartuchu sapnęła zaskoczona i natychmiast pochyliła się nad drobnym ciałem. Jednym machnięciem różdżki usunęła zakrwawione bandaże. Była wściekła… Rany, które już zdążyły się abliźnić, otworzyły się ponownie. Nie chcąc sprawiać pacjentowi więcej bólu, wyjęła z torby buteleczki z eliksirami. Położyła sobie głowę chłopca na ramieniu i po kolei przystawiała mu do ust kolejne flakony.
   -Przełykaj powoli… Będzie dobrze. Zaraz zajmę się resztą… Nie będzie już więcej bólu. Hasz… Spokojnie… Pij… -szeptała masując mu krtań chcąc w ten sposób zmusić go do przełknięcia mikstur. Doskonale wiedziała, że jej nie słyszy, ale miała wrażenie, że jej głos go uspokaja. Westchnęła zadowolona patrząc na ostatnią pustą buteleczkę. Powoli, delikatnie, ułożyła go z powrotem na podłodze. Sięgnęła po przeźroczysty słoiczek z zielonkawą substancją. Nabrała trochę tego specyfiku na dłonie i ostrożnie rozprowadziła go po całej powierzchni klatki piersiowej, nakładając dodatkową warstwę na świeże rany. Gdy skończyła, sięgnęła po różdżkę i rzuciła na dziecko kilka zaklęć.
   -Co tu się stało? –wysyczała przez zaciśnięte zęby odwracając się do czarodziei znajdujących się w kuchni. –No słucham?!–żadne z nich się nie poruszyło. –O mały włos go nie zabiliście. –warknęła. Rzuciła zaklęcie niewidzialnych noszy i za pomocą magii ułożyła na nich nieprzytomne dziecko. –Co takiego zrobił, że pięcioro wykwalifikowanych czarodziei nie potrafiło sobie z nim poradzić w cywilizowany sposób? Aurorzy od siedmiu boleści.  –prychnęła. Prowadząc przed sobą nosze opuściła kuchnie.
   -Albusie…
   -Milcz, Alastorze. Chłopiec  zostaje. Zabezpieczę pokój tak, żeby poinformował mnie, gdy tylko odzyska przytomność.
   -Ta fiolka… Czy to jest to o czym myślę? –zapytała kobieta wskazując głową na trzymany przez profesora przedmiot.
   -Tak…Zadziwiające, prawda? –w jego błękitnych oczach zatańczyły wesołe ogniki. Nie czekając na reakcje towarzyszy, udał się do salonu, gdzie w niewielkiej szafce znajdowała się myślodsiewnia. Mężczyzna wyjął ją i delikatnie położył na stoliku. –Nie sądzę żeby był zadowolony, gdyby ktokolwiek zobaczył jego wspomnienia. –rzucił w przestrzeń, niby do siebie, ale miał świadomość, że pozostała czwórka stoi tuż za nim i słucha jego niewypowiedzianego wprost polecenia.
   Moody prychnął. Nadal mu się to nie podobało, ale mimo wszystko mógł tylko stać i patrzeć jak jego przyjaciel zanurza twarz w mglistej substancji wypełniającą misę.

   Ministerstwo Magii –nigdy nie była w tym miejscu. Podobnie jak nigdy nie przekroczyła progu Hogwartu czy jakiejkolwiek szkoły magii. Ale nie była tu dla rozrywki.Wiedziała, gdzie znajduje się wejście dla interesantów. ON jej o nim opowiedział. Dawno temu… Wspominał wtedy swoją pierwszą wycieczkę do Ministerstwa. Miał wtedy przesłuchanie… z niebywale głupiego powodu. Ale kto spodziewałby się Dementorów w dzielnicy mugoli?  Uśmiechnęła się na wspomnienie historii o nadmuchaniu ciotki i ucieczce z domu. Hermiona wtedy strasznie na niego nakrzyczała. Uważała, że nie powinien opowiadać jej takich rzeczy, bo może zachęcić ją do zrobienia czegoś równie idiotycznego
   Weszła do czerwonej budki telefonicznej i wcisnęła odpowiedni ciąg cyfr. Po chwili, jakby z wnętrza aparatu, dał się słyszeć nieprzyjemny kobiecy głos.
   -Witamy w Ministerstwie Magii. Proszę podać imię, nazwisko i sprawę.
   -Aisza Potter,  chcę zgłosić zaginięcie członka rodziny w Departamencie do Spraw Zaginionych. –starała się brzmieć na osobę pewną siebie.
   -Dziękuję.–odpowiedział bezcielesny głos. –Interesancie, proszę wziąć plakietkę i przypiąć ją sobie na piersi.
   Kliknęło, zazgrzytało i coś wysunęło się ze szczelin, która zwykle zwracała monety. Była to prostokątna srebrna plakietka z napisem: AISZA POTTER, DEPARTAMENT DO SPRAW ZAGINIONYCH. Posłusznie spełniła polecenie.
   -Szanowny interesancie, przypominamy o konieczności poddania się kontroli osobistej i okazania różdżki do rejestracji przy stanowisku ochrony, które mieści się w końcu atrium.
   Podłoga zadygotała i zaczęła powoli opadać. Była na to przygotowana, więc nie przeraziła się, gdy zabrakło światła. Znajdowała się przecież pod ziemią. Po dłuższej chwili, od strony podłogi zaczęło pojawiać się ostre światło, a jeszcze później drzwi budki telefonicznej otworzyły się.
   -Ministerstwo Magii życzy pani miłego dnia. –po raz ostatni przemówił nieprzyjemny głos.
   Zmarszczyła brwi przyglądając się temu obcemu miejscu. To bez wątpienia był hol i niedopowiedzeniem byłoby nazwanie go dużym… Był ogromny! Wypolerowana, lśniąca posadzka wykonana z ciemnego drewna, sufit w kolorze granatu ozdobiony złotymi symbolami, wielka tablica ogłoszeń, rzędy kominków, w których co chwilę buchały zielone płomienie, a czarodzieje pojawiali się lub znikali… Na środku stała olbrzymia fontanna. Nie chciała na nią patrzeć. Nasłuchała się o niej wystarczająco dużo żeby móc przejść obok niej z pogardliwym uśmiechem.
   Fontanna Magicznego Braterstwa… dobre sobie.
   Szybko wmieszała się w tłum ludzi szukając napisu :OCHRONA. Szła powoli rozglądając się wokoło, a mijający ją czarodzieje, bez problemu ją wymijali. Nawet ci, których twarze zasłaniały stosy papierów, zdawali się wyczuwać jej obecność. Wreszcie znalazła napis i zadowolona podeszła do znudzonego mężczyzny czytającego gazetę.
   -Dzień dobry. –przywitała go.
   -Proszę podejść. –mruknął nie odrywając wzroku od artykułu. Spełniła polecenia, a on wyciągnął długi, złoty pręt, którym przejechał po jej ciele z przodu i z tyłu. –Różdżka. –wyciągnął dłoń, a ona z niechęcią wręczyła mu różdżkę, którą udało jej się kupić zaledwie trzy lata temu. Położył ją na jakimś dziwnym przyrządzie, z którego po chwili wyłonił się świstek pergaminu.
   -Jedenaście cali, rdzeń z włosa testrala, ostrokrzew, zgadza się?
   -Tak. –oddał jej różdżkę, a kartkę nabił na szpikulec. Nadal na nią nie zerkając, powrócił do lektury.
   -Miłego dnia.–westchnęła dziewczynka i ruszyła w stronę wind. Miała szczęście, że była drobna. Bez problemu wcisnęła się go małego pomieszczenia pełnego dorosłych czarodziei. Z trudem zachowała równowagę, gdy ruszyli.
   -Siódme piętro–oznajmił znajomy kobiecy głos. –Departament Magicznych Gier i Sportów, z Siedzibą Główną Brytyjskiej i Irlandzkiej Ligi Quidditcha, Zarządem Klubu Gargulkowego i Urzędem Petentów Absurdalnych.
   Przesunęła się umożliwiając innym opuszczenie windy. Wyszli prawie wszyscy, co przyjęła z ulgą. Z przyjemnością oparła się o ścianę. Jedna kobieta spojrzała na nią przelotnie znad czytanych dokumentów, ale nie zainteresowała się nią. Uśmiechnęła się… ON zawsze śmiał się, że to jest jej dar, unikatowa umiejętność „wtapiania się w otoczenie” bez konieczności posługiwania się różdżką. Była niewidzialna… 
   -Drugie piętro, Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, z Urzędem Niewłaściwego Użycia Czarów, Kwaterą Główną Aurorów i Służbami Administracyjnymi Wizengamotu, oraz Departament do Spraw Zaginionych… To było jej piętro. Gdy krata rozsunęła się wyszła na korytarz z wieloma drzwiami… Szła powoli czytając tabliczki na drzwiach. Co jakiś czas mijał ją jakiś czarodziej lub czarownica, który znikał za drzwiami odpowiednich pomieszczeń.
   Uśmiechnęła się z zadowoleniem dostrzegając duży napis na jednej z mosiężnych tabliczek: DEPARTAMENT DO SPRAW ZAGINIONYCH. Pchnęła dwuskrzydłowe drzwi i znalazła się w dużym pomieszczeniu podzielonym na boksy. W każdym z nich stało jedno biurko z krzesłem dla pracownika i interesanta. Na blatach i regałach leżały stosy papierów, a ze ścian spoglądały twarze ludzi… W tej chwili nikogo nie było. Nie dziwiła się temu. Była pora obiadowa, więc zapewne wszyscy poszli na przerwę. Niezrażona przeszła po między boksami przyglądając się zdjęciom… Nie znała tych ludzi, ale doskonale mogła zrozumieć ból i strach o ukochaną osobę. Dzieci, dorośli, starcy… Nie było wyjątków. To były niebezpieczne czasy –miała tego świadomość.
   Zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi do oddzielnego pomieszczenia. Bez wahania nacisnęła klamkę. Był to gabinet. Duży ale przytulny. Zamknęła za sobą drzwi i z ciekawością rozejrzała się po pokoju. Ściany miały przyjemny dla oka ciepły odcień fioletu, podobnie jak w biurze i tutaj znajdowały się wysokie regały ustawione wzdłuż ściany, na których ktoś, z pedancką dokładnością, poukładał teczki, jedna ze ścian została całkowicie poświęcona zdjęciom zaginionych.
   Z cichym westchnięciem podeszła do olbrzymiego biurka i usiadła na jednym z dużych foteli obróconych oparciem w stronę wejścia. Położyła swoją torbę na kolanach i wyjęła z niej fotografią przedstawiającą JEGO i ją. Uśmiechnęła się do wesołego czarnowłosego nastolatka, który starał się utrzymać ją na kolanach. Była wtedy na niego zła... znowu narażał swoje życie.
      Ułożyła się wygodnie przygotowując się na długie czekanie. Nawet nie zauważyła kiedy zamknęła oczy…

  -Albus? –mężczyzna spojrzał zamglonym wzrokiem na znajdujących się w pomieszczeniu czarodziei. Minął ich i bez słowa skierował się do kuchni, gdzie napełniwszy filiżankę parującą herbatą, najzwyczajniej w świecie usiadł na jedynym z wielu pustych krzeseł.
   Wspomnienia, które dopiero co obejrzał w myślodsiewni, były chaotyczną mieszaniną obrazów i niezrozumiałych, wyrwanych z kontekstu słów od których rozbolała go głowa.
   -Chłopak nie popiera Voldemorta i najprawdopodobniej ma na imię Harry. –powiedział spokojnie wyjmując z jednej z licznych kieszeń fiolkę z eliksirem przeciwbólowym. Tak… co do pierwszego miał całkowitą pewność. Ludzie Riddle’a  torturowali chłopca, na jego oczach skatowali i zamordowali jego towarzyszy… Tyle przynajmniej zrozumiał z niewyraźnych i szybko zmieniających się wspomnień.
   -Najprawdopodobniej? –zdziwiła się Luiza.
   -Tak. Czy to jego prawdziwe imię dowiemy się, gdy tylko odzyska przytomność.
   -A jego rodzina?–dopytywał pan Potter.
   -Nic… -nie miał pewności czy któraś z postaci umierająca od zielonego promienia avady nie była opiekunem chłopca. Tak dużo śmierci…
   -Czy teraz ktoś może wyjaśnić mi jak doszło do tego, że dzieciak jest w takim stanie? –stojąca w progu pielęgniarka skrzyżowała ręce na piersiach. –No, słucham! –dodała groźnie domagając się odpowiedzi na swoje pytania.
   -Usiądź, Poppy. Ja też chciałbym usłyszeć o tym co tutaj zaszło. –Albus odsunął krzesło kobiecie i podał jej kubek z herbatą...

   Jako szefowa departamentu nie musiała przychodzić punktualnie. Nikt nie śmiałby przecież zwrócić jej uwagi. Starała się nie korzystać z tego przywileju za często, ponieważ uważała, że powinna wspierać swoich współpracowników i w pełni oddać się swojemu zadaniu –pomocy interesantom. W końcu, gdyby to jej członek rodziny zaginął, starałaby się go za wszelką cenę odnaleźć, a do tego  potrzebna była pomoc innych.
   Westchnęła cicho, gdy po przekroczeniu progu biura usłyszała znajome zamieszanie. W takich chwilach cieszyła się, że przychodzi tu w roli pracownika.  Na szczęście jej bliscy byli bezpieczni. Syn od miesiąca przebywał w szkole Magii i Czarodziejstwa Hogwart, a mąż obecnie przesiadywał w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa. Lubiła wiedzieć, gdzie są i że nic im nie grozi. Mogła wtedy bez przeszkód oddać się pracy.
   Skinięciem głowy witała swoich podwładnych, odnotowując przy okazji w myślach osoby, które siedziały po drugiej stronie biurek. Na szczęście tym razem była ich zaledwie garstka. Zgłaszali kolejne zaginięcia, pytali o postępy… Wierzyli, że ich krewni żyją. Nie mogli znieść myśli o najgorszym… Ale przecież każdy wiedział, że Voldemort nie wypuszcza nikogo żywego...
   Zamknęła za sobą drzwi swojego gabinetu. Nie mogła znieść widoku bólu na oczach matek, sióstr, ojców, braci, dzieci… Ta wojna nie powinna mieć miejsca.   Odwiesiła płaszcz na wieszaku. Miała nadzieję, że ten koszmar szybko się skończy… Nie chciała myśleć o rosnących szansach Voldemorta, który ciągle zbierał swoją armię, szukał popleczników.
   Przesunęła stos dokumentów leżących na biurku i zamarła… W jednym z foteli przeznaczonym dla gości, spała mała czarnowłosa dziewczynka. Miała na sobie wełniany zielony sweter z literą „A” i czarne spodnie, na jej kolanach spoczywała szmaciana torba. Była blada i wglądała na bardzo zmęczoną.
   Kobieta uśmiechnęła się delikatnie i podniosła upuszczoną przez dziewczynkę kartkę… Była to fotografia ukazująca dwie osoby. Jedną z nich była drobna osóbka śpiąca w jej gabinecie, a drugą… Sapnęła zaskoczona. To był ten chłopiec. Dotknęła jego twarzy ze smutnym uśmiechem. Miała nadzieję, że wkrótce się obudzi.
   Wygląda jak James. –pomyślała uśmiechając się smutno. Położyła zdjęcie na biurku, tak żeby mała po przebudzeniu nie martwiła się jego brakiem.
   Wyczarowała koc i przykryła nim dziewczynkę, która zamruczała z zadowoleniem. 
   Wyszła z gabinetu. Miała ochotę na kubek mocnej kawy, a i jej gościowi przyda się coś ciepłego do picia.
   James uwielbia gorącą czekoladę… Zresztą jakie dziecko jej nie lubi?
   A więc chłopiec ma rodzinę… Ale dlaczego nie przyszedł ktoś dorosły? Muszą mieć przecież jakiegoś opiekuna… Dziewczynka nie wyglądała na zaniedbaną, nie zauważyła też u niej oznak fizycznego znęcania się.
   Wróciła do gabinetu i z zadowoleniem zauważyła, że mała nadal śpi. Starała się jak najdelikatniej położyć naczynia na blacie, ale niestety kubki z niezbyt cichym stukotem uderzyły o drewno.  
   Mała poruszyła się w fotelu. Otworzyła powoli zaspane oczy. Wyprostowała się gwałtownie, a koc, którym była okryta, zsunął się na podłogę.
   -Ciii… Spokojnie dziecko. –szepnęła  wyciągając w jej stronę dłoń. Mała spięła się i wbiła się głębiej w fotel chcąc uniknąć fizycznego kontaktu. Kobieta westchnęła cicho na tę oznakę nieufności i strachu, i zajęła miejsce po przeciwnej stronie biurka.
   Aisza patrzyła na starszą, czarnowłosą kobietę do której niewątpliwie należał ten przytulny gabinet. Czuła bijącą od niej dobroć, ale to nie zmieniało faktu, że jej nie ufała. Nie mogła ufać nikomu… To była jedna z zasad, która zapewniała im minimalne bezpieczeństwo. Ale mimo wszystko, to ona miała jej pomóc. To była jej praca jako szefa tego departamentu. Musiała zdradzić choć część informacji. Spuściła wzrok na biurko nie chcąc dłużej patrzeć  w zatroskane brązowe oczy czarownicy. Zamarła dostrzegając znajome zdjęcie leżące na blacie i niewiele myśląc, sięgnęła po nie energicznym ruchem i przytuliła je do piersi.
   -Zrobiłam dla ciebie gorącą czekoladę. Mam nadzieję że lubisz? –powiedziała nieznajoma przesuwając w jej stronę jeden z kubków. Kiwnęła delikatnie głową. Lubiła i to bardzo, ale to nie był jedyny powód dla którego bez obaw sięgnęła po zaoferowany jej napój.
   -Jak ci na imię?–zapytała zadowolona, że mała okazała tę odrobinę zaufania.
   -Jestem… -nagle to jak się nazywa wydało jej się mało ważne w porównaniu ze sprawą  z jaką tu przyszła. –Przepraszam, szukam brata.
   -Nie szkodzi.–uśmiechnęła się delikatnie nie za bardzo rozumiejąc za co przeprasza. –Powiedz mi, jak nazywa się twój brat?
   -Harry, Harry Potter.
   -Potter?–zapytała wstrząśnięta kobieta.
   -Tak. Jest na tym zdjęciu, ale teraz jest trochę straszy, włosy mu urosły… -podała jej fotografię.
   Potter… Harry Potter .Chłopiec wyglądał jak brat bliźniak jej Jamesa. Roztrzepane włosy, okulary, podobne rysy twarzy. Mieli inne oczy... Jamesa były brązowe, a chłopca ze zdjęcia zielone.
   -Aiszo…-przeczytała imię dziewczynki z odsłoniętej plakietki. –Co z waszymi opiekunami? –zapytała obawiając się najgorszego.
   -Och… Ja opiekuję się Harrym, a Harry mną. –uśmiechnęła się zakłopotana.
   -Ale przecież musi być ktoś dorosły.
   -Jesteśmy dorośli! –oburzyła się. –Hermiona mówiła, że jestem duża i powinnam opiekować się bratem.
   Nie mieli nikogo… Jak długo byli zdani tylko na siebie?
   -Znajdziecie mojego brata, prawda? Wiem, że żyje. –szepnęła patrząc na nią błagalnie.
   -Skąd wiesz, że żyje? –zapytała zaskoczona.
   -Czuję to.–uśmiechnęła się lekko zaciskając dłoń na krysztale ukrytym pod swetrem. –Byłam w szpitalu, ale tak nikt nie słyszał o nim. Pani z recepcji poradziła mi żebym zapytała tutaj.
   -Dobrze zrobiłaś. –uśmiechnęła się delikatnie. –Twój brat żyje i jest w bezpiecznym miejscu.
   -Naprawdę?! –wykrzyknęła uradowana. –Zabierze mnie pani do niego?
   -Oczywiście, ale najpierw wypij czekoladę. –mała posłusznie chwyciła za kubek chcąc opróżnić go jak najszybciej. –Spokojnie, bo poparzysz sobie usta. –zaśmiała się.
   -Jak się pani nazywa? –zapytała odsuwając kubek.
   -Dorea Potter.–uśmiechnęła się dostrzegając zaskoczenie na twarzy dziewczynki.
   -Niesamowite…Więc musi być pani spokrewniona z Harrym.
   -Z tobą również.–dziewczynka kiwnęła głową wpatrując się w swój prawie pusty kubek. Opróżniła go jednym dużym łykiem i  odłożyła na biurko.
   -Możemy iść? –zapytała niecierpliwie i po chwili złapała za oferowaną jej dłoń. Uśmiechnęła się delikatnie… To było miłe…
   Pani Potter z zadowoleniem spostrzegła, że mała chwyciła ją za rękę.Może uda się jej zdobyć zaufanie dziewczynki. 
   -Muszę wyjść, poradzicie sobie beze mnie? –zapytała swoich podwładnych.
   -Niech pani idzie! Nie rozwalimy niczego. –zażartował jeden z nich. Skinęła im na pożegnanie głową i razem z małą wyszły na korytarz. Spojrzała na idącą obok niej dziewczynkę. Była tak spokojna i zarazem szczęśliwa… Wiedziała, że zmieni się to, gdy tylko dowie się w jakim stanie znajduje się jej brat. Ale może, mając przy sobie bliską osobę, szybciej odzyska przytomność?

  - …i wtedy zjawił się profesor. –mówiła Luiza. –Chłopiec wyraźnie się uspokoił. Albus podszedł do niego, ale nie reagował. A potem te kamyki rozbłysły i podleciały do niego tworząc ten dziwny wisiorek. Resztę znasz.
  -Tak, znam. –pielęgniarka spojrzała  ostro na znajdujących się w pomieszczeniu mężczyzn. –Doprawdy…-powstrzymała się przed powiedzeniem słów, które nie przystoją kobiecie.
   -Co z Harrym? –zapytał dyrektor.
   -Byłoby lepiej, gdyby to wszystko się nie wydarzyło. -mruknęła niezadowolona. –Nie wiem czym są te kamienie, ale wydają mu się pomagać. Jego rany szybko się goją, dużo szybciej niż poprzednio. –dodała.
   -Trzeba będzie go o to zapytać. –mruknął pan Potter.
   -Już widzę jak wam to tłumaczy. –parsknęła Poppy.
   Szóstka czarodziei odwróciła się w stronę kominka, z którego buchających zielonych płomieni wyłoniła się czarnowłosa kobieta w średnim wieku.
   -Dobry wieczór wszystkim. –przywitała się poprawiając trzymany w ramionach tobołek. –Hej, jesteśmy już na miejscu.Możesz otworzyć oczy. –zwróciła się radośnie odgarniając tobołkowi czarne włosy z twarzy… O ile tobołkowi można odgarnąć coś takiego jak włosy.
   -Doreo? –Dumbledore podniósł się z krzesła i podszedł do kobiety. Podobnie zrobili pozostali w pomieszczeniu, a Moody dodatkowo wyjął różdżkę i celował nią w kobietę.
   -Och, odsuńcie się. Tylko niepotrzebnie ją straszycie. Szalonooki odłóż ten badyl. –rozkazała ostro. –Ciii… spokojnie. Jesteś bezpieczna. –odczepiła drobne raczki od swojej szyi i delikatnie postawiła dziewczynkę na podłodze. Mała natychmiast schowała się za nią. Kobieta westchnęła cicho zaskoczona tą nagłą nieśmiałością i strachem.
   -Nasz gość ma jednak rodzinę. –powiedziała kładąc dłoń na ramieniu dziewczynki. –Przedstawiam wam Aisze Potter -spojrzała na męża chcąc zobaczyć szok na jego twarzy. - Aiszo, to są Albus Dumbledore, Luiza McKinom, Sagittarius Nox, Poppy Pomfrey, Alastor Moody i Charles Potter –mój mąż. –przedstawiła wszystkich chcąc zatuszować powstałą ciszę. –Harry jest jej bratem. –dokończyła.
   -Och, to wspaniale. Usiądź, Aiszo. Musisz być bardzo zmęczona. –Dumbledore jako pierwszy odzyskał panowanie nad sobą. Odsunął krzesło i pokazał jej żeby usiadła. Z ociąganiem, nie spuszczając z niego oczu, zajęła wskazane miejsce. Profesor uśmiechnął się zadowolony i nalał jej herbaty.
   -Gdzie jesteśmy?–zapytała nadal wpatrując się w niego. Kogoś jej przypominał, ale nie wiedziała kogo…
   -Nie mogę powiedzieć, to ściśle tajne. –puścił jej oko. Dziewczynka przekrzywiła głowę i kiwnęła nią w geście zrozumienia.
   -Chyba już pana kiedyś widziałam. –powiedziała cicho.
   -Zapewne, dość często można mnie znaleźć na kartach z Czekoladowych Żab. –zażartował. Otaczający ich ludzie powoli wracali na swoje miejsca przy stole. Dziewczynka z zadowoleniem zauważyła, że obok niej usiadła pani Potter.
   -Czy… mogłabym zobaczyć mojego brata? –swoje słowa skierowała do starszego czarodzieja, który niewątpliwie był najważniejszą osobą w tym gronie.
   -Aktualnie nie jest to możliwe. Śpi. 
   -Śpi? –powtórzyła zastanawiając się nad prawdziwym znaczeniem tych słów. Rozejrzała się po kuchni zbierając myśli. Wtedy jej wzrok padł na plecak leżący na podłodze. Znała go… Był JEGO. Podniosła się z krzesła i powoli podeszła do niego. Czuła na sobie spojrzenia wszystkich osób znajdujących się w pokoju, gdy podnosiła szmaciankę.
   Otwarty…
   Nie podobało jej się to. Zacisnęła usta i zamknę plecak, który następnie schowała do swojej torby.
   -Zaklęcie zwiększająco-zmniejszające? –zapytał Albus z błyskiem w oku. Skinęła głową.
   -Obudził się, prawda? –zapytała poprawiając zapięcie torby.
   -Tak, słoneczko.–odpowiedziała jej jedna z kobiet, ta ubrana w biały fartuch.
   -To dobrze. –skinęła głową w zamyśleniu.
   Już niedługo będziemy razem, braciszku…
______________________________________
*tekst częściowo pochodzi z HP i Zakon Feniksa. 
Tym razem też będziecie chcieli mnie zabić? ^^