piątek, 19 października 2012

03. Z drogi mej zabierajcie się precz!

   Byli tam we dwoje... Pogrążeni w ciemności rozświetlonej przez jeden punkt, światło bijące z jego piersi. On, gdy pierwszy szok minął, wlepiał w nią zagubione spojrzenie... Ona z tajemniczym uśmiechem,  położyła mu palec na ustach. Krucha zapora, nie do przebicia dla dźwięku. Wpatrywali się w siebie w ciszy i gdy wydawało się, że już żadne z nich nie przewie milczenia, jej śmiech wypełnił pustkę...
   -Udało się... Jak mogło się nie udać? To przecież oczywiste, że wszystko musiało... Nawet nie wiesz, jak się cieszę... Harry... Jesteś tu... Cały... -szeptała odgarniając mu włosy z twarzy. W jej oczach było widać szaleństwo. Dziką radość mieniącą się wszystkimi barwami tęczy... Jej oczy, tęczówki... były niesamowite... Fiolet, zieleń, burgund, szafir, czerń, ochra, obsydian... Kolory zmieniały się nieustannie... Nie sposób było zgadnąć, jaki będzie następny...
    -K-kim jesteś? -zapytał, gdy zaśmiała się po raz kolejny. Jej twarz wykrzywiła się z niezadowolenia i jakby ze smutku...
    -Znasz mnie. Zawsze mnie znałeś... -przeciągnęła palcem po bliźnie na jego czole. -Nie pamiętasz mnie? -zapytała spoglądając mu intensywnie w oczy. -Nic nie pamiętasz... -wyszeptała. -Ale ja ci przypomnę. Kiedyś wszytko wróci na swoje miejsce, ale nie teraz. To zbyt niebezpieczne... Ciii... -jej palec powrócił na jego wargi. -Nie martw się... Zawsze będę przy tobie. Pomogę ci. -Wdrapała się na płytę, na której siedział i przycupnęła naprzeciwko niego. Mokra sukienka przykleiła się jej do ciała. Była biała z czerwonymi smugami zbiegającymi się na środku klatki piersiowej...
   -Nie masz serca... -wyszeptał bez cienia strachu.
   -Zabrał mi je. -uśmiechnęła się smutno.
   -Im też? -zapytał zaciskając palce na naszyjniku. Skinęła głową całując go w czoło.
   -Im i wielu innym. Wciąż to robi. -pogłaskała go po policzku uśmiechając się smutno.
   -Gdzie jesteśmy? -zapytał po chwili milczenia. Zaśmiała się odrzucając głowę do tyłu.
   -W tobie.
   -We mnie?
   -Tak. W twoim sercu, umyśle i duszy. W tobie.
   -We mnie... Nie rozumiem. -pokręcił bezradnie głową.
   -Nie musisz. Kiedyś wszystkiego się dowiesz, mój drogi.
   -Destinée... Tak masz na imię. -wyszeptał, a z każdym jego słowem, jej twarz rozjaśniała się w uśmiechu.... Poczuł, jak kładzie dłoń na jego klatce piersiowej i popycha go do tyłu. Nie bał się... Ufał jej nawet wtedy, gdy zanurzył się w lodowatej wodzie powoli tracąc oddech...

   Leżała na wznak stając się nie ruszać. Nie chciała, aby jakikolwiek dźwięk zburzył otaczającą ją ciszę,  zdradzając tym samym jej kryjówkę. Nie żeby w ogóle wiedziała, gdzie jest. Nie miała pojęcia jak nazwać to ciemne miejsce.
   Bała się...
   Nie wiedziała kim jest... gdzie się znajduje... i jak właściwie znalazła się w owym dziwnym miejscu... Nie wiedziała nic. Ta niewiedza przytłaczała ją i przerażała...
   Dodatkowo, miała wrażenie, że stało się tutaj coś złego i czuła, że zanim zdecyduje się na opuszczenie kryjówki, powinna zachować wszelkie możliwe środki bezpieczeństwa. Dlatego też, leżała w bezruchu i wytężała słuch... Nie było to łatwe. Miała wrażenie, że głośne bicie jej serca może usłyszeć każdy w promieniu kilometra. Wiedziała, że nie jest to możliwe, ale ta wiedza nie pomagała jej w uspokojeniu organu chcącego za wszelką cenę wyrwać się z klatki piersiowej. W pełnym skupieniu się na zadaniu, nie pomagało jej też uczucie zimna i głodu, oraz ciepło bijące od zaciśniętego w dłoni skrawka materiału.
   Zirytowana zacisnęła powieki. Miała nadzieję, że wyłączenie jednego ze zmysłów, przyczyni się do wyostrzenia słuchu. Po mimo usilnych starań, nadal nie słyszała nic, oprócz otaczającej ją ciszy.
   Sapnęła nie wiedząc czy ma się cieszyć. Przezwyciężyła strach i podniosła się z ziemi. Skrawek materiału okazał się o wiele cięższy i większy niż zakładała. Złapała go w obie ręce i zaczęła macać.
   Torba
    Nie była zaskoczona swoim odkryciem. Nie wiedziała dlaczego, ale była przekonana, że należy do niej. Odnalazła pasek i zarzuciła ją sobie na ramię.
   Musi znaleźć wyjście... Dopiero teraz mogła zauważyć, że pomieszczenie było bardzo małe. Mogła zmieścić się w mim zaledwie tylko jedna, niska osoba.
   Zimne wilgotne kamienie...
   Musiała znajdować się pod podłogą jakiegoś budynku. Wyciągnęła do góry ręce. Nie miała problemu z dotknięciem stropu... Jej dłonie błądziły po deskach tworzących sufit w  poszukiwaniu wyjścia... Wreszcie jej palce odnalazły metalową zasuwę. Pociągnęła za nią. Otworzyła się bez problemu....
   Zacisnęła powieki sycząc z bólu. Jej oczy, nie przyzwyczajone do światła, były nadzwyczaj wrażliwe. Mrugała szybko chcąc pozbyć się łez. Gdy otworzyła ponownie powieki, zobaczyła zwisającą przed nią drewnianą drabinkę. Zebrawszy w sobie resztki odwagi, powoli wdrapała się na górę. Drewniana podłoga zaskrzypiała pod jej stopami. Spięła się zastygając w bezruchu. Nic się nie wydarzyło... Nikt nie przyszedł. Odetchnąwszy z ulgą rozejrzała się po pomieszczeniu. Był to salon... Średniej wielkości pomieszczenie noszące ślady walki. Fotele i kanapa były poprzewracane, niewielki stolik leżał w kącie pozbawiony nogi,  puch z porozrywanych poduszek przykrył brudną, drewnianą podłogę, zasłony do połozy zerwane nosiły ślady ognia, niewielkie kratery w ścianach, oderwany gzyms kominka walał się po podłodze...
   Patrzyła na to i nie rozumiała, co tak właściwie się tu wydarzyło. Zrobiła krok do przodu. Cichy odgłos pękającego szkła... Schyliła się podnosząc zniszczoną ramkę... Zdjęcie... Zmarszczyła brwi patrząc na machającą do niej rudowłosą dziewczynę obejmującą czarnowłosego chłopaka o niezwykle zielonych oczach... Jego uśmiech spowodował, że poczuła dziwnie bolesne ukucie w sercu. Znała go... Dotknęła palcem jego twarzy...
   -Braciszku... Gdzie jesteś? -szepnęła starając się powstrzymać łzy. Odłożyła zdjęcie i usiadła na podłodze. Sięgnęła po torbę. Ułożyła ją sobie na kolanach i powoli rozpięła pasek. Ciepła energia otoczyła ją całą rozgrzewając jej zmarznięte ciało. Rozchyliła materiał... Z wnętrza torby powoli wyłonił się kamień, który spoczął na jej wyciągniętej dłoni. Obróciła go parę razy uśmiechając się smutno. Mogłoby się zdawać, że się nad czymś zastanawia. Wreszcie westchnęła chicho, jakby z frustracją, i przyłożyła kamień do serca. Wydawałoby się, że nic się nie stanie, ale, nagle, kryształ rozbłysł delikatnym światłem wypuszczając z siebie dwie nitki, które splotły się na jej karku. Uśmiechnęła się szeroko...
   Jej radosny nastrój prysł tak szybko jak się pojawił.
   W tym miejscy naprawdę rozegrała się walka. Pojedynek na śmierć i życie, w którym brali dział jej najbliżsi. Przypomniała sobie jak znalazła się w swojej kryjówce. Nie chcieli żeby walczyła. A ona doskonale wiedziała, że mogłaby jedynie przeszkadzać. Była za młoda. Nie opanowała zbyt dużej ilości zaklęć. Była za słaba, niedoświadczona... Nie mogła pozwolić żeby dekoncentrowali się z jej powodu. Dlatego też, bez dyskusji, dała się zamknąć w przygotowanym pomieszczeniu... Pamiętała, że jej brat uśmiechnął się do niej lekko zanim zamknął klapę... Był przekonany, że wygrają...
   Wyrwawszy się ze wspomnień wybiegła z salonu, chcąc sprawdzić wszystkie pomieszczenia. Miała nadzieję, że ich znajdzie... żywych. Ale jak na złość nigdzie ich nie było. Zabrano ich...
   Osunęła się na podłogę zaciskając kryształ w dłoni...
   Nie czuła ich...
   Słone krople spłynęły jej po policzkach, a drobnym ciałem wstrząsną szloch...
   Była sama...
   Jej rodzina... Kochała ich... A teraz... Teraz już ich nigdy nie zobaczy. Hermiona nie poczyta jej do snu o zasługach wielkich czarodziei, Ginny nie potarga jej włosów mówiąc, że ma zjeść marchewkę, Ron nie opowie jednego ze swoich głupich żartów, a Harry...
   -Nie zostawiaj mnie! Proszę... -zawyła kołysząc się w przód i w tył... -Braciszku... Musisz żyć. -wyszeptała ogrzewając oddechem naszyjnik. -Proszę... oddaj mi go. Oddaj mi go... -powtarzała w kółko.
   I wtedy to poczuła. Magia... Cicha i spokojna, niepokojąco słaba.
   Jego magia.
   -Dziękuję...
   Odnajdę cię, obiecuję.

   Otworzył gwałtownie oczy łapiąc łapczywie powietrze. Czuł się tak, jakby dopiero co wydostał się spod powierzchni wody... Jak nurek, który przecenił swoje siły. Oddychał szybko starając się uspokoić rozszalałe serce. Jego palce z każdym gwałtownym skurczem w klatce piersiowej zaciskały się na kołdrze. Wreszcie udało mu się uspokoić organizm. Opadł zmęczony na poduszki i wlepił wzrok w sufit...
   Gdzie jestem?
   Miał dziwne wrażenie, że już o to pytał...
   Rozejrzał się po pomieszczeniu. Była to sypialnia. Niewielki pokój, którego większą część zajmowało duże łóżko, na którym leżał. Było to jasne, pomalowane na delikatną zieleń, pomieszczenie. Oprócz komody, biurka, łóżka i regału, w pokoju znajdowała się jeszcze jedna rzecz -portret czarnowłosego mężczyzny, który aktualnie chrapał mało elegancko opierając się o nagłówek fotela.
   Nie kojarzył tego miejsca. Czuł, że nigdy wcześniej tu nie był... Nie podobała mu się ta nie wiedza. Nie znosił tego uczucia... Odrzucił ciepłą kołdrę i zauważył, że ma na sobie jedynie spodnie od piżamy. Z zaskoczeniem patrzył na swoją klatkę piersiową i ręce, które ktoś wprawnie owiną białymi bandażami. Nie przypominał sobie, żeby doznał jakiś szczególnych obrażeń. Tak właściwie, to nie nie odczuwał jakiegoś szczególnego bólu. Był to raczej dyskomfort. Nie rozumiał tego...
   Jego ręce bezwiednie podniosły się do szyi. Czuł, że czegoś mu tam brakuje. Dotknął serca, czując przenikliwe zimno w klatce piersiowej... I nagle zrozumiał... Naszyjnik, nie było go... Zabrano mu go...
   Musisz go odnaleźć...
   Powoli podniósł się z łóżka kierując się w stronę drzwi. Nacisnął na klamkę, ale nie ustąpiły. Zaskoczony przyklęknął chcąc przyjrzeć się zamkowi... Wyglądał na solidny, a on nie miał niczego, co pozwoliłoby mu go pokonać. Zrezygnowany pogłaskał metal...
   A jednak jest jeszcze nadzieja...   Delikatny uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy we wzorze zdobiącym mosiężną gałkę, rozpoznał małego węża.
   -Otwórz się. -rozkazał. Zamek cicho kliknął. Udało się...

   Kuchnia... Specyficzne miejsce w każdym domu, wokół którego kręci się życie domowników. Nie ma dnia, żeby nie przebywali w nim choć trzy razy dziennie. Kuchnia w Kwaterze Głównej Zakonu Feniksa również miała tendencję do gromadzenia ludzi. Tak było i tym razem. Członkowie Zakonu co jakiś czas wpadali do kwatery żeby porozumieć się z innymi i wymienić między sobą najnowsze informacje.
   -Alastorze, przestań się denerwować. -Charles postawił na stole dwa kubki z parująca herbatą. Jeden dla siebie, a drugi dla aurora. -Albus wie, co robi.
   -Nic nie wie! -oburzył się. -Wprowadził tu tego... dzieciaka. Co on niby o nim wie? Nic! Nie mamy żadnej gwarancji, że nie jest sprzymierzeńcem Voldemorta!
   -Przesadzasz, Szalonooki. -wtrąciła młoda dziewczyna. -Sagittarius, podaj jeszcze ze cztery butelki. -zwróciła się do blondwłosego mężczyzny, który ustawiał w szafce flakony z eliksirami leczniczymi. -Profesor nie narażałby Zakonu.
   -Uważaj, bo wylejesz! -skarcił ją, gdy o mały włos nie zrzuciła kociołka. -Nie podoba mi się to i tyle. Jeszcze zobaczycie, będą z tego same kłopoty.
   -Widzisz wszytko w czarnych barwach, Moody. Wyluzuj. -zaśmiał się blondyn nie zwracając uwagi na karcące spojrzenie aurora. -Dzieciak jest nieprzytomny...
   -Nie byłbym tego wcale taki pewien. -mruknął badając swoim magicznym okiem przestrzeń na drugim piętrze. -Wyszedł z pokoju. -mruknął wstając.
   -CO?! Jak to możliwe? Przecież drzwi...
   -Luiza! -powiedział ostro Charles, a kobieta natychmiast zamilkła. -Skontaktuj się z Albusem. -skinęła głową i pochyliła się nad kominkiem.
   -Gdzie jest? -zapytał Sagittarius.
   -Na drugim piętrze. -mruknął auror wyjmując różdżkę i skierował się w stronę schodów. -Wygląda, na to, że nie wie, co robić.
   -Moody, to tylko dzieciak. Nie zrób mu krzywdy.

   Stał nie wiedząc gdzie iść... Miał tylko jeden cel... Teraz, gdy opuścił sypialnie, czuł JEGO obecność. Był tu... całkiem blisko. Zamknął oczy nasłuchując.
   Cichy szept... Wołał go. Nie mógł pomylić tego uczucia z niczym innym. Ciepło powoli rozlewało się po jego klatce piersiowej łagodząc uczucie przytłaczającej pustki.
   Ciemny przedpokój nie kojarzył mu się z niczym dobrym. Czuł, że musi jak najszybciej opuścić to miejsce... Było tu stanowczo za ciasno.
   Ruszył w lewo mając nadzieję, że znajdzie wyjście. Szedł powoli nieustannie nasłuchując. To było jak nawyk... Bardzo dziwne przyzwyczajenie... Coś mówiło mu, że to nie jest normalne, że tak nie powinno być. Jego ciało zdawało się być przyzwyczajone do skradania się, bezszelestnego poruszania, a mózg natychmiast wychwytywał wszelkie ostrzeżenia o niebezpieczeństwie.
   Uważaj!
   Zatrzymał się starając się poczuć energie tego miejsca. Powoli wyciszał się namierzając przeciwnika. Było ich trzech... Troje potężnych magicznie istot humanoidalnych. Sapnął niezadowolony. Był sam... Bez różdżki. Ale nie miał wyjścia... Musiał stawić im czoła. Dom podpowiedział mu, że to jedyna droga, że znajduje się na drugim piętrze, a jego przeciwnicy wspinają się właśnie na pierwszy poziom.
   Przyśpieszył więc... Skradanie się nie miało już sensu. Wiedzieli, że opuścił sypialnie. Dobiegł do schodów i wtedy ich zobaczył.. Trzech dorosłych mężczyzn. Nie miał najmniejszych szans.
   -Nie ruszaj się! -krzyknął jeden z nich. Miał twarz pooraną bliznami i dziwne oko... sztuczne. Coś mówiło mu, że już gdzieś je widział... Dawno... Może w poprzednim życiu? Nie wiedział. Zastygł oceniając swoje położenie... Mógł się poddać albo...
   -Stój! -krzyknęła pozostała dwójka patrząc jak wycofuje się w głąb korytarza. Nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Musiał skupić się na zadaniu. Wycofawszy się na odpowiednią odległość rozpędził się, wskoczył na balustradę i wybił się z niej...
   Jeszcze trochę...
   Leciał wyciągając ręce w stronę żyrandola.
   -Aaaa... -krzyknął, gdy ostry ból przeszył jego ciało... Nie puścił się jednak. Musiał najpierw złapać równowagę... Czuł jak jego ciało przeszywają kolejne fale bólu. Nie tracą czasu, rozbujał się i puścił się... Słyszał krzyki i przekleństwa mężczyzn, ale starał się je zignorować... Musiał jeszcze wylądować... Przeturlał się po podłodze... Nie miał pojęcia, skąd wiedział jak należy upaść, żeby maksymalnie zamortyzować upadek, ale to w tej chwili było nieważne... Czuł że jest blisko. Przyjemne ciepło ciągnęło go w stronę jednego z pokoi. Był tam... Leżał na stoliku. Nietknięty... Nikt nie zdołał otworzyć jego plecaka.
   Teraz, gdy już go odzyskał musiał jedynie wydostać się z tego domu...
   Odwrócił się i przyciskając plecak do piersi, ruszył w stronę drzwi wyjściowych znajdujących się w przedpokoju...
   -Drętwota! -czerwony promień minął go o włos. Zaklną w myślach i szybko schylił się unikając kolejnego zaklęcia.
   -Zostań, nie chcemy zrobić ci krzywdy. -powiedział jeden z mężczyzn, ale chłopak nie słuchał go. Nie rozumiał tego co się dzieje. Coś podpowiadało mu, że jest bezpieczny, ale jego umysł krzyczał "uciekaj". Nie wiedział, co ma zrobić... Problem rozwiązał się sam, gdy ten sam mężczyzna, który zapewniał go, że jest bezpieczny, wykonał jeden krok naprzód... To właśnie ten ruch spowodował, że chłopak podjął decyzję... Nie... To było działanie instynktowne. Poderwał się nie myśląc o konsekwencjach. Naparł na drzwi, ale te nie ustąpiły.
   -Alastorze! -kolejny czerwony promień przeleciał tuż koło jego ucha. Zostawił drzwi i wbiegł do najbliższego pomieszczenia. Kuchnia. W ułamku sekundy zdążył zapoznać się z umeblowaniem pomieszczenia... To było to... Zauważył kominek z palącym się ogniem i drzwi... To była jego szansa.
   -Chłopcze, spokojnie! Nie chcemy zrobić ci krzywdy. -Nie zwróciłby uwagi na kobietę, gdyby nie stała obok paleniska. To niszczyło jego plan... Ale pozostała jeszcze jedna możliwość... Wskoczył na stół biegnąc w stronę drzwi. Nacisnął klamkę, ale ta nie ustąpiła. Kolejne zaklęcie uderzyło tuż obok niego. Odwrócił się napięcie... Było źle... Czworo czarodziei...
   -Młody, spokojnie. -tym razem zwrócił się do niego blondwłosy mężczyzna, ale on i tak nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Huczało mu w uszach i nie rozumiał nic z tego, co mówią. Rozejrzał się nerwowo w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby mu pomóc.
   -Moody, odłóż różdżkę! Straszysz go. -Charles Potter skarcił aurora i zwrócił się do chłopaka. -Nie chcemy zrobić ci krzywdy. Spokojnie. Usiądź. Porozmawiajmy. -mówił spokojnie poruszając się naprzód. -Jestem Charles Pot... -Nóż do krojenia chleba przeleciał tuż obok niego przyszpilając Szalonookiego od ściany.
   -Drętwota! -krzyknął wściekły auror. Kolejny nóż przeciął ze świstem powietrze wbijając się w framugę drzwi...
    Chłopak skulił się chowając się przed zaklęciem faceta z dziwnym okiem. Nie miał dokąd uciec... Nie mając wyboru rozpiął zaklęcie plecaka... Wiedział, że nie powinien tego robić, ale musiał wiedzieć... Zasłużył rękę we wnętrzu tobołka i wyjął z niego niewielki woreczek. Sprawnymi ruchami rozwiązał sznurek i wysypał zawartość na drżącą dłoń. Przezroczyste kryształy były zimne... Martwe. Coś ścisnęło go boleśnie za serce...
   Nie żyli... Był sam...
   Słona kropla spłynęła po jego policzku...
   Cichy stukot kamieni uderzających o podłogę... Sunące po posadzce w znanych tylko sobie kierunkach...
   Siedział nieruchomo nie mogąc złapać tchu... Nie miał już po co żyć. Zawiódł... Po raz kolejny...
   Nie zauważył buchających zielonych płomieni i wyłaniającego się z nich starszego czarodzieja.
   -Albusie. Nie wiem, jak to się stało... -Charles nie wiedział co się tak właściwie wydarzyło. Zaciekła walka chłopaka, a potem... No właśnie, co to było? Te kamienie... Patrzył na chłopaka... dziecko i nie rozumiał. Poddał się?
   -Mówiłem ci! On jest niebezpieczny! -wykrzyknął Moody wyrywając nóż ze ściany. -Powinno oddać się go Ministerstwu.
   Dumbledore nie zareagował na słowa przyjaciela. Powoli podszedł do dziecka i przyklęknął przy nim. Odgarnął mu włosy z czoła i podniósł mu do góry głowę.
   -Kim jesteś? -zapytał patrząc w smutne zielone oczy, które zdawały się go nie dostrzegać... Chłopak nie zareagował... Kolejna łza spłynęła po jego policzku. Albus zmarszczył brwi zaskoczony. Chłopak nie robił tego świadomie, ale dlaczego miałby nie spróbować...Skoro mogłoby im to pomóc...
    Nie zwrócił uwagi na zaskoczone sapnięcia, gdy wyciągnął z kieszeni flakonik i napełnił go srebrną substancją. Teraz miał już pewność czym była ta niby łza.
   -Spokojnie, dziecko. Nikt nie chce zrobić ci krzywdy. -pogłaskał go po czarnej czuprynie. Jego spojrzenia nadal było nieprzytomne, a twarz miał zarumienioną od wysokiej gorączki. Profesor odsunął się od niego i dopiero teraz zauważył, że bandaże zakrywające ciało chłopca powoli nasiąkają krwią. -Luizo, skontaktuj się z Poppy.
   -Chyba nie zamierzasz...
   -Alastorze!
   -Mógł nas pozabijać.
   -Czy ty jesteś ślepy?!
   -Sagittarius!
   -Nie! On się bronił. Nie widziałeś jaki był przerażony?!
   -Uspokójcie się! -warknął pan Potter. Posłuchali natychmiast. -Spójrzcie... -wskazał na przestrzeń otaczającą czarnowłosego chłopca. Kryształy, które upuścił na podłogę lśniły delikatnym, niebieskawym światłem. Powoli uniosły się w powietrze gromadząc się dookoła jednego z nich, który jarzył się wszystkimi kolorami tęczy.
   W zielonych oczach zalśnił blask świadomości, który zniknął równie szybko jak się pojawił. Nie widział, jak kryształy przesuwają się w jego kierunku i jak spoczywają na jego piersi. Czuł jedynie przyjemne ciepło rozpływające się po wnętrzu jego ciała... Okropne zimno wreszcie zniknęło... Czuł, że coś się zmieniło... Delikatny uśmiech zagościł na jego twarzy...
   Śpij, najdroższy...
   Zamknął oczy, a kołdra uszyta z nici ciszy i spokoju utuliła go całego...

3 komentarze:

  1. Grrr... no wiesz, jak można kończyć w takim momencie?! Zawsze będę się o to pytać :) Co mam napisać o rozdziale? Genialny. Opisy są płynne i nic mi nie zgrzytnęło. Po prostu świetnie. Liczę, że wszystkie rozdziały tyakie będą, ale jak na razie ten jest moim faworytem. Już nie mogę się doczekać kiedy dowiem się o co z tym wszystkim chodzi, jak na razie jest to jedna wielka niewiadomą. Ech.. a już myślałam, że coś wiem, a tu klops. Ta mała zaczęła mówić o Hermionie i Ginny, a moja teoria posypała się jak domek z kart. Wynalazłam jedną literówkę, niestety wybacz, ale pojęcia nie mam gdzie była :P Liczę, że nadal rozdziały będziesz dodawać tak szybko. Pozdro ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakończyłaś w najciekawszym momencie! Mówiłam już że uwielbiam Twoje rozdziały? Jest w nich tyle emocji a czasami to aż pojawiają sie dreszcze na ciele co za pewne powoduje również ten szablon :) Wszystkie Twoje opisy są na bardzo dobrym poziomie i oby tak dalej :)
    Zapraszam do mnie:
    http://live-fast-dont-forget-us.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak mogłaś tak zakończyć?! Co rozdział to lepszy. Bardzo podobają mi się opisy, jest ich dużo i dzięki temu można wyobrazić sobie drobne szczegóły.W twoim opowiadaniu podoba mi się najbardziej Szalonooki :) wspaniale go przedstawiłaś.Już nie mogę się doczekać następnej notki:D Życzę weny :) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń