sobota, 13 października 2012

02. Zawsze należy mieć nadzieję...

   -Nic mi nie jest. -zapewniła po raz kolejny męża i niespokojnie spojrzała na parawan zasłaniający jedno z wielu łóżek z Skrzydle Szpitalnym Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
   -Doreo... -czarnowłosy mężczyzna delikatnie chwycił ją za ramiona i położył z powrotem na twardym szpitalnym łóżku. -Musisz odpocząć. Straciłaś sporo siły w walce. Daj im szansę, żeby mogły się zregenerować. -pocałował ją delikatnie w czoło.
   -Nie jestem dzieckiem. -obruszyła się nadal nie odwracając wzroku od parawanu, za którym zniknął kolejny z uzdrowicieli. -Idź lepiej do Jamesa, jak znam życie, to już wie, że tu jesteśmy. -wreszcie spojrzała na męża. -Rok szkolny ledwie zdążył się rozpocząć, a my już przyszyliśmy na wywiadówkę. -zaśmiała się i po chwili znowu posmutniała. Charlus dotknął jej policzka i podążył za jej spojrzeniem uśmiechając się smutno.
   -Wszystko będzie dobrze... -skinęła głową nadal nie odwracając oczu.
   -Widziałeś jaki jest młody? Chyba jest nawet w wieku Jamesa. -szepnęła.
   -Ech... Zastanawia mnie skąd on się tam wziął. Albus szukał czegoś, co powiedziałoby nam kim jest. Znalazł tylko niewielki plecak, którego nie może otworzyć.
   -Czy Ministerstwo...
   -Nie będą go dręczyć. Albus zobowiązał się dać chłopakowi ochronę.
   -Przecież nawet go nie zna. -kobieta potrząsnęła głową i wreszcie spojrzała w oczy swojemu mężowi.
   -Przecież wież, że nigdy nie da się go zrozumieć.
   -Mamo! -niemalże podbiegł do nich czarnowłosy, dobrze zbudowany chłopak o orzechowych oczach ukrytymi za szkłami okularów. -Jak się czujesz? -zapytał przysuwając sobie krzesło i łapiąc kobietę za rękę.
   -Dobrze, Jim. Właściwie, to mogłabym wstać, ale twój tata uparł się żebym leżała. -zaśmiała się czochrając mu i tak już potargane włosy. Siedemnastolatek jęknął na ten gest, ale nie odsunął się od matczynej ręki. Cieszył się, że jego rodzicielka jest cała...
   -I bardzo dobrze. Powinnaś w końcu odpocząć.
   -Widzisz? Wszyscy ci to powtarzają. Może, skoro nie słuchasz męża, to posłuchasz chociaż syna, co?
   -Jim, powinieneś być w wierzy. -kobieta spojrzała na niego karcąco, wiedząc, że jej syn po raz kolejny złamał regulamin. -Cisza nocna obowiązuje wszystkich.
   -Ale, mamo! -jęknął
   -Ja ci dam mamo. Po coś w końcu stworzono te zasady. Idź już. -Poczochrała mu ponownie włosy i uśmiechnęła się smutno.
   -Idź i nie daj się złapać. -Charles uścisnął mocno syna i odprowadził go wzrokiem.
   -Nie powinieneś zachęcać go łamania regulaminu. -mruknęła niezadowolona.
   -Wiem, ale dzięki temu nie jest taki jak ten jeden z jego przyjaciół... Jak mu tam było?
   -Peter Pettigrew. -westchnęła kręcąc głową. -Ale to nie zmienia faktu, że wolałabym żeby przodował w nauce, a nie w ilości zdobytych szlabanów. -mężczyzna zaśmiał się widząc jej niezadowolenie i złość.
   -Uwielbiam kiedy się denerwujesz, wtedy po między brwiami tworzą ci się takie śmieszne kreski. -powiedział i pocałował ją w to miejsce.
   -Charles, przestań! -fuknęła -Nie jesteśmy sami.
   -Proszę, oto pani eliksir, Pani Potter. Proszę go zażyć, pomoże pani szybko zasnąć. -pielęgniarka, madame Pomfrey, podała jej szklankę i odeszła do następnych pacjentów, którzy czekali na swoją dawkę Eliksiru Słodkiego Snu. Większość Aurorów była już poskładana i czekała tylko na spokojny, regenerujący sen.
   -No to, na zdrowie. -westchnęła opróżniając szklankę.
   -Tak... Śpij dobrze, kochanie. -westchnął zabierając fiolkę z jej dłoni. Odłożył naczynie na szafkę przy łóżku i pogłaskał ją po głowie. Cieszył się, że poza drobnymi skaleczeniami, poparzeniami i przemęczeniem, nic jej właściwie nie było. Zresztą, prawie każdy z jej grupy miał ogromne szczęście. Nie było żadnych ofiar śmiertelnych, a cięższe przypadki otrzymały natychmiastową pomoc. Magomedycy odwalili kawał dobrej roboty... Ale ten chłopak... Nadal nie było do końca wiadomo czy uda mu się dotrwać do świtu...
   -Charlusie, chodź. Skrzaty przygotowały dla ciebie jeden z pokoi dla gości. -poczuł na ramieniu dłoń. Podniósł głowę i uśmiechnął się z wdzięcznością.
   -Dziękuję, Minerwo. Przyda mi się kilka godzin snu. -ruszył za nauczycielką transmutacji, która miała mu wskazać komnaty...

   Ciemność... Wszechogarniająca ciemność... Mrok...
   Stał pogrążony w czarnej otchłani rozglądając się dookoła... Nie wiedział gdzie jest... Kim jest... I co robi w tym miejscu... Ale był... Był sam... Nagi otoczony przez ciemność... Zagubiony... Opuszczony przez wszystkich...
   Samotna świadomość zatopiona w ciemności...
   Kap...
   Kap...
   KAP...
   Wydawało mu się, że już kiedyś słyszał podobny dźwięk... Wytężył słuch i zrobił krok naprzód. Pod stopami poczuł śliską, zimną powierzchnię... I ona wydał mu się znajoma. Szedł powoli, ostrożnie wsłuchując się otoczenie... Potknął się i upadł... Po chwili uświadomił sobie, że ma ręce... Długie, kościste kończyny, każda zakończona pięcioma palcami. Przybliżył je do twarzy i uświadomił sobie, że je widzi. Przyglądał się im, patrzył jak się zginają i prostują. Przybliżył je jeszcze bardziej i powoli dotknął swojej twarzy badając jej kształt... Znalazł oczy, nos, usta,brwi, na czole wyczuł pewne zgrubienie i włosy. Poczuł jak mięśnie jego twarzy drgają delikatni, gdy usta starają się wygiąć w uśmiechu.
   Podniósł głowę, nasłuchując...
   Coś mokrego spłynęło mu po nosie. Wzdrygnął się i jeszcze bardziej zadarł głowę... Ujrzał małe, kolorowe kryształy, które unosiły się nad nim tworząc okrąg. Obracały się wkoło, promieniując bladym światłem. Powoli opadały zbliżając się do niego. Śledził je wzrokiem pozostając w bezruchu... Czuł, że nic mu nie grozi, że jest bezpieczny... Spoczęły na jego ramionach...Kryształy na jego ciele... Z każdego kamienia wyrosły po dwie srebrne nici, które splotły się z nicią swojego sąsiada... W ten sposób stworzyły coś na wzór korali... Ale kamienie nie chciały pozostać o odosobnieniu... Gdy tylko nici połączyły się, koraliki zsunęły się na jedną stronę, na środek jego klatki piersiowej.
   Powoli podniósł rękę i chwycił w dłoń ren nietypowy naszyjnik. Pochylił głowę przyglądając się nietypowemu naszyjnikowi i odetchnął głęboko czując rozchodzące się po jego ciele ciepło...
   Z kryształami wdłoni , które rozjaśniały ciemność, rozejrzał się po tym dziwnym miejscu, w którym się znajdował. Była to jaskinia wypełniona wodą, a on siedział na kamieniu... ostatnim, kończącym ścieżkę głazów... Spojrzał w dół mając nadzieję, że znajdzie dalszą drogę...
   W wodzie zobaczył trupio bladą twarz dziewczynki... Krzyknął dostrzegając wlepione w niego oczy...

   Drzwi pokoju zamknęły się z głośnym trzaskiem. Rozmowy ucichły i oczy wszystkich w pomieszczeniu spoczęły na starszym mężczyźnie, który przywitał ich skinięciem głowy i zajął miejsce przy stole.
   -Albusie? Stało się coś? -zapytała jedna z kobiet -Minarwa McGonagall. Wiedziała, że coś jest nie tak. W niebieskich oczach dyrektora nie sposób było dostrzec wesołych iskierek.
   -Chodzi o tego chłopaka. -powiedział po chwili, a wszyscy zgromadzeni spojrzeli na niego wyczekująco.
   -Co z nim? -zapytała pani Potter, która po opuszczeni murów Hogwartu, nie miała możliwości zobaczenia co z dzieciakiem.
   -Nie wiadomo. Jego rany goją się zaskakująco szybko, ale poziom mocy nadal jest ryzykownie niski. Jednakże, to nie o jego zdrowie chodzi w tej chwili. Ministerstwo, po mimo moich sugestii, nie chce odpuścić i zamierza wszcząć dochodzenie. Na początek domagają się żeby opuścił szkołę. -zakończył, a kilka osób prychnęło z oburzeniem.
   -Mają go przenieść do Św. Munga? -zapytał ktoś.
   -Nie chcę do tego dopuścić. Nie podoba mi się ta sytuacja. Jeżeli go tam zabiorą, to przejmą nad nim całkowitą opiekę.
   -Albusie, bez obrazy, ale po co się w to mieszasz? Nie wiesz nawet kim jest. A jeżeli jest jednym ze Śmierciożerców?
   -Nie mamy pewności, to prawda, ale nie popadajmy w paranoje, Alastorze. Dzieciak nie jest oznaczony, nie ma znaku.
   -To nic nie znaczy! Wielu z nich go nie ma, a jednak mu służą.
   -Wiem! Wiem... Ale nie w tym rzecz... Gdybyś na niego spojrzał. Ma w sobie coś znajomego. Ale nie o to chodzi.
   -To o co?! Albusie, jesteśmy tu żeby łapać Śmierciożerców, a nie prowadzić schronisko.
   -Doskonale wiem, po co został stworzony Zakon. Mam przypomnieć ci, kto go powołał? A dzieciak... jestem pewny, że nie jest po stronie Toma. Magomedycy znaleźli na nim ślady zaklęć czarnomagicznych i blizny, które wciąż się goją. -Dorea wciągnęła głośno powietrze i oparła się o męża, a kilka osób wydało z siebie pomruk zaskoczenia.
   -Był więziony? -zapytał Charles. Dumbledore skinął głową.
   -To bardzo prawdopodobne. -potwierdził i spojrzał na Doree. -Czy ktoś zgłaszał zaginięcie członka rodziny?
   -Żadna zgłoszona osoba nie pasje do chłopaka. -pokręciła głową. Po akcji w miasteczku została przeniesiona na stanowisko szefa Departamentu do Spraw Zaginionych.
   Dyrektor skinął głową. Nie wyglądał na zaskoczonego tą informacją.
   -Chciałbym przenieść go tutaj. -powiedział po chwili.
   -Zwariowałeś, Albusie?! Nie znamy go, nie wiemy kim jest i do czego jest zdolny. Skąd wiesz, że nie jest mordercą?
   -Alastorze... nie mam pewności i skoro tak bardzo martwi cię obecność tego dziecka, to zabezpieczę pokój w którym go umieszczę. Będzie można otworzyć go tylko za pomocą hasła.
   -To szaleństwo. -mruknął niezadowolony auror, a jego magiczne oko zbadało twarze każdej osoby w pokoju. Nie tylko on wydawał się niezadowolony takim obrotem sprawy... Ale nikt, nigdy jeszcze nie wygrał z Albusem Dumbledorem. Nie ma silnych, gdy ten się na coś uprze...

    Ciało chłopaka spoczęło w zabezpieczonym pokoju na drugim piętrze Kwatery Głównej Zakonu Feniksa. Jego wątła postać wydawała się jeszcze delikatniejsza, gdy leżał w wielkim łóżku... Taki delikatny, bezbronny... Jak mogli się go obawiać?
   Dorea patrzyła jak hogwarcka pielęgniarka rzuca zaklęcia diagnozujące i uśmiecha się spostrzegając poprawę u pacjenta, jak miesza eliksiry z mugolską kroplówką, która była jedynym sposobem na zaaplikowanie chłopakowi leków. Ciągle był nieprzytomny. Minął już prawie tydzień, a on ciągle nie odzyskał przytomności.
   Zamknęła drzwi za wychodzącą pielęgniarką. Pogładziła głowę węża wyrytą w klamce i powoli zeszła na parter. W salonie, na stole leżał plecak chłopka. Jak dotąd nikomu z Zakonników nie udało się go otworzyć. Próbował każdy z nich, różnymi metodami... Prosili, używali przeróżnych zaklęć otwierających, szukali hasła... Wszytko jednak okazało się bezskuteczne i tajemniczy plecak nadal pozostawał zamknięty... A mieli nadzieję, że jego zawartość powie im coś o jego właścicielu...

4 komentarze:

  1. coraz bardziej ciekawi mnie to opowiadanie... Rozumiem, że tym chłopakiem jest Harry i, że trafił do przeszłości, albo jakiegoś równoległego świata... fajnie się zapowiada i nie mogę się doczekać następnej notki...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Postaram się napisać jakiś porządny komentarz, żeby w jak najlepszy sposób pogratulować ci świetnego rozdziału. Jestem bardzo ciekawa jak Harry/ktoś inny się tam znalazł. Cofnął się w czasie czy może... no nie wiem, ale mniejsza z tym. Ciekawe czy Dorei uda się otworzyć plecak, liczę, że to będzie jednak Harry, bo fajne będzie spotkanie z huncwotami. Szkoda, że jeszcze nikt nie zginął ;) Znaczy dobrze, że wszyscy przeżyli, ale przynajmniej mieli jakieś obrażenia, a nie kompletnie nic. Czekam też z niecierpliwością jak wykreujesz bohaterów, bo póki co Moody wyszedł ci pierwsza klasa :)
    Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej, bardzo podoba mi się twój pomysł na opowiadanie. Zaciekawiłaś mnie.Uwielbiam Harrego Pottera,ale jestem tez wielką fanką huncwotów. Czekam na dalszy rozwój akcji z niecierpliwością.Życzę Ci duużo weny:D Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowity rozdział!!! Nie mogę się doczekać następnego posta!!!!!
    http://www.cocorellu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń