sobota, 6 października 2012

01. Warto jest zrobić wszystko dla ocalenia choć jednego istnienia... jednej duszy.

   -Reducto -krzyknęła kobieta wskazując różdżką na spadające na nią cegły, które rozpadły się w drobny mak. Skinęła na swoich towarzyszy dając im znak, żeby się rozpierzchli. Wykonali jej niemy rozkaz bez słowa sprzeciwu. Nie mieli czasu na zabawy w grupach. Przeciwników było zbyt wielu i tylko walka w pojedynkę mogła im dać przewagę. Zirytowana zdmuchnęła nieposłuszny czarny kosmyk włosów z twarzy i rzuciła się w wir walki...
   Zamaskowany mężczyzna nie miał wprawy w walce. To musiała być jego pierwsza akcja. Nie przejęła się tym. Skoro miał tyle odwagi żeby wstąpić w JEGO szeregi, to musi ponieść wszystkie konsekwencje swojej decyzji... Nawet jeśli musiałaby go zabić lub skazać na dożywocie w Azkabanie. Takiego losu nie życzyła nikomu, ale przecież... Jeżeli oni ich nie powstrzymają, to...
   Potrząsnęła gwałtownie głową pozbywając się ponurych myśli. Uchyliła się przed kolejnym zaklęciem Śmierciożercy i ugodziła go zaklęciem paraliżującym. Było to lepsze rozwiązanie niż zabijanie. W ten sposób lepiej mogli poznać wroga.
Wcisnęła mu do ręki świstoklik i rozejrzała się po placu... Wciągnęła ze świstem powietrze i od razu skarciła się w myślach za nieprofesjonalne zachowanie. Powinna przecież zachować zimną krew...
   Miasteczko płonęło. Było jak wielka pochodnia na tle nocnego nieba. Każdy budynek, każdy płot... Wszystko stało w płomieniach. Aurorów z Ministerstwa Magii i członków Zakonu Feniksa, ciężko było odróżnić od Śmierciożerców, którzy brutalnie atakowali każdą osobę w miasteczku. Nie interesowało ich to czy były to dzieci, kobiety, czy też mężczyźni... Byli jak żądne krwi dzikie bestie, które miały tylko jedno zadanie -zabić...
   -Aaaa!!! -głośny krzyk przywołał ją do rzeczywistości. Odwróciła się błyskawicznie.
   -Everte Statum! -wykrzyknęła celując prosto w Śmierciożercę torującego młodą kobietę. Odrzuciło go na kilka metrów. Wykorzystując jego zaskoczenie, ogłuszyła go i odesłała do specjalnie przygotowanego miejsca. Pochyliła się nad kobietą, sprawdzając jej stan. Nie było z nią źle. Zabezpieczyła paskudne rozcięcie na jej szyi i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiegoś magomedyka. Powinni już tu dawno być! Kątem oka dostrzegła postać w białym uniformie. Krzyknęła zwracając na siebie uwagę sanitariuszy. Podbiegli do niej i natychmiast zajęli się poszkodowaną. 
   -Crucjo!
   -Finite incantatem! -wycelowała różdżką w jednego z aurorów, który zwijał się z bólu będą pod wpływem zaklęcia torturującego. Uchyliła się przed zaklęciem zabijającym i rzuciła w niego drętwotą... Chybiła. Zablokowała kolejne czary swojego przeciwnika opowiadając mu czymś bardziej zaawansowanym. Poczuła krew spływającą jej po pliczku, gdy musnęło ją zaklęcie noży. Skrzywiła się, ale nie przerwaławalki.
   -Incarcerous! -usłyszała za sobą i po chwili jej przeciwnik leżał na ziemi związany grubymi linami. -Pani kapitan, nie wytrzymamy za długo!. -krzyknął odsyłając Śmierociożercę.
   -Nie możemy się poddać. Zaraz przyjdą posiłki. -spojrzał na nią z nadzieją w oczach. Był wykończony, zresztą tak jak wszyscy. Jej też już zaczynało brakować siły. Ale nie mogli odejść... Ciągle było  dużo cywili, którzy potrzebowali ich pomocy. Musieli wytrzymać... Miała tylko nadzieję, że Ministerstwo się pospieszy...
   Wrócili do walki chroniąc siebie nawzajem. Tak mieli większe szanse. Reszta jej podwładnych, gdy spostrzegła zmianę w ich sposobie walki, zrobiła to samo. Szło im zadziwiając łatwo, ale musiała przyznać, że jej przeciwnicy byli coraz silniejsi. Nie podobało jej się to... Po chwili uświadomiła sobie, że działania ich przeciwników nie były bezsensowne. Rozejrzała się na tyle, na ile pozwalała jej sytuacja i aż sapnęła z zaskoczenia... Tworzyli krąg, a oni, aurorzy i magomedycy, znajdowali się w jego środku... Po wyrazie twarzy swoich towarzyszy domyślała się, że i oni odkryli taktykę wroga. Wreszcie znaleźli się na środku jakiegoś placu... otoczeni, stłoczeni w jednym miejscu... Jak owce... Zostali otoczeni niewidzialną barierą... Nie mieli szans...
   Rozległy się trzaski aportacji i Śmierciożercy rozsunęli się tworząc miejsca dla nowo przybyłych. Czarne postacie powoli wypełniały luki i po chwili nie było żadnej przerwy po między czarnymi płaszczami. Jedna z postaci zdawała się wyróżnić spośród nich... Sapnęła zaskoczona zdając sobie sprawę kim jest ta osoba. Tylko przed jednym czarodziejem mogli czuć taki respekt... Lord Voldemort. 
   -Proszę, proszę... Czyżby aurorzy nie mogli poradzić sobie z grupą Śmierciożerców. Jakie to... smutne. -postać przemówiła zimnym, wręcz lodowatym głosem, który zdawał się przenikać do szpiku kości. Czarnoksiężnik wystąpił z kręgu zbliżając się do bariery. Powoli zsunął kaptur płaszcza i oczom wszystkich ukazała się twarz młodego, przystojnego mężczyzny. -Pani Potter, ja miło panią widzieć. -zwrócił się do niej rozpoznając ją niemal natychmiast. Jego twarz wykrzywiła się w parodii smutku. -Szkoda, że spotykamy się w tak... niemiłych okolicznościach. Miałem nadzieję, że uda mi się z panią porozmawiać. 
   -Nie mam ochoty na rozmowę. Mówiłam już, że nie zgadzam się na dołączenie do ciebie. Ministerstwo...
   -Ministerstwo! -wykrzyknął wchodząc jej w słowo i zaśmiał się zimno. -Nie jest wstanie mi zagrozić. Niech pani zobaczy, pani Potter. -wskazał na palące się miasteczko. -Gdzie jest to pani Ministerstwo? Gdzie jest Minister Magii? Gdzie pomoc? -zamilkł na chwilę uśmiechając się kpiąco. -Nie ma ich. Spisali panią i pani ludzi na straty. Wraz z wydaniem rozkazów, zostaliście skazani na śmierć. 
   Nie poruszyła się. Kątem oka dostrzegła, że jej towarzysze wiercą się niespokojnie i bledną pod grubą warstwą błota, sadzy i krwi. Przeklęła w myślach... Byli przerażeni. Doskonale wyszkoleni aurorzy bali się śmierci... Ale przecież... Ciągle istniała nadzieja. Zacisnęła pieści... 
   Może pozbawić ją życia, ale nie honoru...  
   -Mylisz się. Nie zrobiliby czegoś takiego. -odpowiedziała spokojnie i pewnie. Nie wierzyła do końca w to, co mówiła. Ministerstwo rządziło się własnymi prawami, ale przecież nie wykonywała poleceń jednego człowieka... -Nie jesteśmy spisani na straty. Są osoby, którym zależy na naszym życiu. 
   -Ma pani na myśli Zakon Feniksa? Bandę czarodziei, którym przewodzi stary wariat? -zapytał z niedowierzaniem w głosie. -Uważasz, że grupa niewytrenowanych szaleńców pokona moich sprzymierzeńców?
   -Sprzymierzeńców? Chyba raczej sługi po praniu mózgu. -w normalnych okolicznościach nie wdałaby się w rozmowę z wrogiem, ale sytuacja nie należała do normalnych. Wiedziała, że ktoś przyśle dla nich wsparcie... Potrzebowali tylko jeszcze TROCHĘ czasu. 
   -Są ze mną z własnej woli. Nikt nie zmuszał ich do tego. 
   -O ile zmuszaniem nie można nazwać groźby kierowane w ich rodziny. Ile osób poddawałeś torturom? Ile czasu wytrzymywali zanim błagali o litość i zgadzali się dołączyć do ciebie? Oni nie są ci wierni, są zastraszeni! -z każdym jej słowem twarz Voldemorta wykrzywiała się ze złości. 
   -Crucio! -krzyknął podnosząc różdżkę. Promień mknący wprost na nią uderzył w niewidzialną tarczę i zniknął. Odetchnęła z ulga słysząc odgłosy aportacji. Udało się... Nadeszła pomoc. 
   -Atakowanie bezbronnych nie jest zbyt honorowe, Tom. -rozległ się spokojny głos gdzieś obok niej. Odwróciła się i uśmiechnęła się z ulgą dostrzegając starszego czarodzieja ubranego w granatową szatę. Dyrektor szkoły magii Hogwart, najpotężniejszy czarodziej ich czasów, pogromca Grinewalda -Albus Dumbledore... ich szansa na zwycięstwo. 
   Zacisnęła palce na różdżce, dostrzegając, że odgradzająca ich kopuła, zniknęła. Poczuła, że ktoś kładzie  dłoń na jej ramieniu. Rozluźniła się czując znajomą magię. 
   -Jesteś cała, Doreo? -usłyszała spokojny głos tuż przy swoim uchu. 
   -Tak, wszystko ze mną w porządku, Charlesie. -odpowiedziała ściskając dłoń męża. -Cieszę się, że przyszliście. 
   -Dumbledore. -Voldemort wypluł nazwisko swojego największego wroga tak, jakby było ono najgorszym przekleństwem. -Jak zwykle zjawiasz się w samą porę. -zakpił. 
   -Co chcesz osiągnąć poprzez atakowanie takich wiosek, jak ta? -ledwo Dumbledowe zadał to pytanie, a musiał ochronić się przed zaklęciem. Walka rozgorzała na nowo. Ludzie Dorei z nową siłą rzucali zaklęcia. Mieli o co walczyć. Chwila, w której przybyła pomoc, dodała im nadziei. Czuli, że mają szansę wygrać z wrogiem, który nie miał już nad nimi liczebnej przewagi. Nie było już też cywili, których trzeba byłoby chronić. Mogli walczyć bez obaw, że zranią kogoś, kogo powinni bronić. Dorea walczyła ramię w ramię z mężem. Charles nie chciał zostawić jej samej. Nie po tym, jak dowiedział się że jest cała. Musiał chronić swoją szaloną żonę. 
   Pojedynek Dumbledora z Voldemortem można było nazwać wyrównanym. Żadna ze stron nie dawała fory drugiej. Obie walczyły tak, jakby od tego pojedynku zależało ich życie, a jednocześnie zdawało się, że obaj sprawdzając siły i umiejętności przeciwnika. 
   Ich walka przypominała taniec. Dziki i pełen gracji... Niezwykłe widowisko, które było też pokazem siły. 
   Nie mieli pojęcia jakie zaklęcie będzie następnym. Swoje decyzje podejmowali w ułamku sekundy. Czerwone, zielone i złote promienie przelatywały po między nimi, co rusz trafiając na magiczne tarcze. 
   Voldemort wiedział, że nic nie osiągnie używając zaklęć niewybaczalnych. Crucio i imperius niewiele by zdziałały, a na użycie Avady potrzebował trochę czasu. Musiał sięgnąć do bardziej zaawansowanych zaklęć, które dałyby mu szanse na użycie śmiercionośnego zaklęcia. 
   Wreszcie mu się udało. Fala piasku oślepiła dyrektora Hogwartu, który zatrzymał się na chwile starając się ochronić twarz przed malutkimi kamyczkami. Ten właśnie moment wybrał Voldemort. Zadowolony uniósł różdżkę i otworzył usta wypowiadając upragnioną formułę...
   -Avada Kedavra! -zielony promień wystrzelił kierując się w stronę klatki piersiowej starszego czarodzieja...
   ...W momencie, gdy dzieliło go już tylko połowa przestrzeni po między czarodziejami, fala o ogromnej mocy magicznej zatrzęsła miasteczkiem. Wszyscy przerwali warkę zasłaniając się przed kolejnymi podmuchami mocy, które zwalały ich z nóg. Nieznana magia zlikwidowała wszystkie zaklęcia, które nie dotarły do celu, wchłaniając ich moc... Aż wreszcie wszystko ustało. Energia nadal unosiła się w powietrzu, ale była już znacznie słabsza. Tumany kurzy zasłaniały widok. Czarodzieje stali nie wiedząc, co mają zrobić. Zdezorientowani czekali na rozkazy...
   -Niech cię, Dumbledore. -zawarczał Voldemort i deportował się, dając znak swoim ludziom, żeby uczynili to samo. Dalsza walka nie miała sensu. 
   Albus Dumbledore odjął rękę od oczu i nie przejmując się pyłem na swoich sztach i długiej, siwej brodzie ruszył do miejsca, które powinno być centrum tego dziwnego wybuchu. 
   -Albusie, co to było?!
   -Nie wiem, Doreo, ale liczę, ze zaraz się tego dowiem. -odpowiedział nie przerywając marszu. Małżeństwo nie zadając więcej pytań, ruszyło za nim.
   Cała trójka zatrzymała się dopiero po dotarciu do celu. W jednej i uliczek powstał krater nad którym nadal unosił się piasek, który uniemożliwiał zobaczenie tego czegoś, co znajdowało się na jego dnie. Profesor zmarszczył brwi wyczuwając delikatną, wręcz zanikającą energię. Energię typową dla człowieka. Jedno machnięcie różdżką wystarczyło żeby pył opadł... Na dnie dołu dostrzegli czarny kształt.
   -Profesorze! -zaprotestował ktoś, gdy dyrektor zaczął zbliżać się do nieznanego obiektu. On jednak nie zatrzymał się. Uniósł ostrożnie różdżkę i szepnął zaklęcie rozjaśniając jej czubek. Czarnym elementem zasłaniającym kształt, okazał się zniszczony płaszcz. Delikatnie, starając się zachować ostrożność profesor uniósł materiał. Tak jak przeczuwał, był to człowiek. A dokładniej mówiąc chłopiec. Dzieciak mający nie więcej niż siedemnaście lat. Ostrożnie przyłożył mu palce do szyi sprawdzając puls... Żył! Dyrektor poderwał głowę rozglądając się po twarzach zgromadzonych.
   -Albusie? 
   -Doreo, wezwij magomedyków. Trzeba mu pomóc i to szybko. -zadecydował pochylając się ponownie nad dzieckiem. Usłyszał jak kobieta wzywa pomocy. Chwilę potem zjawiło się kilku czarodziei w białych uniformach, którzy szybko ocenili stan chłopaka. Nie było z nim najlepiej...
   -Jak to nie ma miejsca w Mungu?! To szpital! Macie obowiązek go przyjąć! -krzyczała oburzona pani Potter.
   -Nie mamy wolnych miejsc. Wszystko jest zajęte, nawet dostawiliśmy, łóżka na korytarzach. -tłumaczył magomedyk.
   -Nie interesuje mnie to!  
   -Stan chłopaka jest bardzo zły. Może nie przeżyć kilku godzin...
   -Krótkie badanie nie daje panu prawa do decydowania o tym, czy opłaca się udzielać mu pomocy?! -kobieta nie dawała za wygraną. -Należy przecież starać się pomagać każdemu...
   -Problemem są tylko wolne łóżka? -wtrącił się Dumbledore odwracając wzrok od ciała dziecka, które w tej chwili było przekładane na nosze. Magomedyk skinął głową. -W takim razie, czy istniałaby możliwość zapewnienia mu opieki medycznej gdzieś indziej? -zapytała patrząc swoim przenikliwym spojrzeniem wprost na swojego rozmówcę. Mężczyzna był zaskoczony takim obrotem sprawy. Po raz kolejny skinął głową.
   -Istniałaby taka możliwość.
   -Dobrze. W takim razie zabieramy chłopaka. Pójdzie pan z nami. -zadecydował dyrektor. 
   -Chwileczkę! Dokąd chce pan go zabrać? Nie można od tak wykonać skoku świstoklikiem. -zaprotestował dopiero teraz dostrzegając, w co się wpakował.
   -Dobrze, zabierze go pan do Hogwartu. Przygotujemy łóżko dla chłopaka i jeszcze dla pozostałych czarodziei. Trzeba sprawdzić ich stan. -powiedział stanowczo i oddalił się w stronę noszy.
   Mężczyzna pokręcił głową z wyraźną irytacją... Nie dziwił się, że nikt nigdy nie umiał odmówić Albusowi Dumbledore'owi... On nie znał znaczenia słowa niemożliwe.

3 komentarze:

  1. Po pierwsze świetnie dobrany napis na belce, po drugie genialny szablon. Taki bardzo prosty i po prostu ładny. Co do treści to wybacz, ale nie zwracam uwagi na błędy :) Ciekawi mnie to jak poprowadzisz całą tą historię, na początku myślałam, że będzie to opowiadanie przed narodzeniem Harry` ego, ale był w bohaterach więc moja ciekawość wzrosła. Mam nadzieję, że szybko pojawi się nowy rozdział, może tym chłopcem jest Harry? Duży plus za pamięć o Dorei i Charlsie Potter rzadko można ich spotkać w opowiadaniach. Niech wena będzie z tobą ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podoba mi się wygląd bloga, jest nieco mroczny ale to zachęca do czytania :) Mam nadzieję, że ciekawie rozwiniesz tą historię, póki co idzie Ci świetnie :)
    Zapraszam na 4 rozdział u mnie.
    http://live-fast-dont-forget-us.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Zapraszam na nowy, piąty rozdział :)
    http://live-fast-dont-forget-us.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń